Każdego roku jesienią, przejeżdzając przez Gminę można zobaczyć, sterty wielkich, kolorowych kul współtworzących jesienny krajobraz. Pomarańczowe, zielone, żółte, białe, czerwone, nakrapiane albo w paski – ułożone na straganach, drabiniastym wozie, na paletach, w wiklinowych koszach. Pojawiają się we wrześniu, znikają dopiero przed świętami Bożego Narodzenia.
Są one różnego rozmiaru i masy. Od takich ważących parę kilogramów, po największą dynię, która ważyła 85 kg.
Dawniej dynie były przeznaczone na paszę dla świń oraz do spożycia. Dzisiaj są sprzedawane jadalne oraz ozdobne, barbapapy.
Przed świętem Halloween, kupowane są w większych ilościach na lampiony.
-- Od kilku lat sprzedaję dynie już powycinane – przyznaje jeden z handlujących w Lesznowoli. – Takie jest zapotrzebowanie, klient nie ma czasu i chce gotowy produkt. Nie pomaga tłumaczenie, że nie jest trudno wyciąć trójkątne oczy i zęby, a w Internecie są gotowe instrukcje, jak to zrobić. Sprzedawcy zresztą sami pokazują, zaznaczają ołówkiem kontury. – Dałem sobie w końcu spokój i sam wycinam, doliczając trochę do ceny. Ale to przykre, że ludzie nie mają czasu na zabawę ze swoimi dziećmi. To tak jakby kupowali ubraną już choinkę.
Ale dynie w Lesznowoli uprawiano, kiedy jeszcze nikt w Polsce nie świętował Zaduszek na amerykański sposób, wystawiając w oknach migocące Jack O’Lantern. Hodowcy mieli nawet pomysł, by zmienić historyczną nazwę miejscowości, i z Lesznowoli zrobić Dyniowolę.
Lesznowolscy dyniowi plantatorzy chcieli zrobić, razem z SGGW, Festiwal Dyni. Pomysł na razie nie doczekał się realizacji.
– Dynia jest znakiem firmowym naszej gminy – mówi wójt Lesznowoli Maria Jolanta Batycka-Wąsik. Do tej pory na wrześniowych Dniach Lesznowoli na straganach królowały dynie jadalne i ozdobne. Ale od dwóch lat gminne święto decyzją radnych przeniesiono na czerwiec. – Z powodu pogody, we wrześniu często pada – mówi wójt. – Ale to prawda, że trochę tych dyni brakowało.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz